27 stycznia 2010

Spotkałem nędzarza ...

 
Spotkałem nędzarza
droga wyboista wóz zatrzymał
batem nie trzaska
koń piany nie puszcza
z pyska
 
Spotkałem nędzarza
nie chce już jechać dalej
koń zgubił podkowę
stalową
on szczęście
 
Spotkałem nędzarza
sprzedał konia
nie starczyło na buty i chleb
przechodzący inteligent
nie spojrzał nawet
 
Odjechał nędzarz
w dal ogromnie niepojętą
na kołach własnych nóg
niesie mocne buty i kęs chleba w ustach żuje
szczęśliwy człowiek
 
(1979) 
 

26 stycznia 2010

Pożar w sercu

 
Pożar - jak dzieci przed ogniem uchronić
dom dziecka - malutki domek
lub sierociniec - barak stary
tutaj w sieciach pawiookich
biorą
b i o r ą
b i o r ą   c a ł ą   m o c ą
wiosennych uśmiechów
chwytają ręce przechodniów
ręce chcą wyrwać - zabrać
 
pełne dzieci kolorowe domki
domki przyszłości - szklane
wewnątrz piętrzą się łóżka
oddzielne - wspólne pokoje
a myśli
(czy małe dziecko myśli?)
myśli inne
stęsknione
 
jak zabrać do siebie 
gdy wewnątrz siebie pustka
gdy ciało wypróżnione z serca?
 
Obywatelu dziecko małe
zbuntuj swym głosem cały dom
niech się o tobie dowie świat
twój świerszczyk i płomyczek
 
Obywatelu dziecko małe
niechciane matki wytnij w pień
goryczą kochaj krwaw
a potem odleć jak anieli. 
 
(1979)
 
 

Skrzydlata eros nad miastem


Coś gna coś gna
nie wiedzieć czemu
gdzieś tam lgnie
miasto żyjące
nad nim mgłą
nad miastem eros
skrzydlata ćma

Ćma do ćmy leci
sieje ploteczki
obnaża ciało
(dziś panią nagą
widziałem całą
czyż nie?)

Do ćmy ćmy dzieci
czemu wyglądasz
nocą przez okno
a cała naga
piersi ci mokną
potem gorąca
czemu północną porą
nie jesteś śpiąca. 

Skrzydlata eros
nad miastem
wokół latarni
co noc
tłumy play-bogów
do niej się garnie
nikt nie potrafi
wygnać jej z miasta
każdy z nią sypiał
sypiał
i basta.

(1979) 


Refleksja

 
Będąc na tamtej półkuli
marzyłem o śnie wygodnym
o szklance herbaty
otwartym oknie za którym
radość ulicy
 
Teraz nie wiem
może przesadziłem z marzeniami
może ich zbyt mało
niepokoję się o poranek
w noc niewygodną
 
(1984) 
 

Z ciebie

 
Z twoich oczu do mnie przenika
kasztanowa toń blasków
z twoich włosów wyrywam
pióropusz złotosłonecznych promyków
z twarzy twojej wyłuskuję
oliwny fluid policzków
z ust rozchylonych poświęcam sobie
modlitwę zorzy jaskrawych poranków
z rąk wyczytuję
delikatne ciepło uścisków
z szyi tak długiej i gładkiej buduję
smukły pomost do niebios
z piersi twojej czerpię
kokosowy płyn życiodajnej miłości
 
A kiedy już wszystko
już wszystko zagarnę
spłacać będę pieśnią i milczeniem
milczenie też mam z ciebie
 
(1984)
 
 
 

25 stycznia 2010

Oaza poszukiwań

Studzienna woda obmywa ręce
czoło nią zroszone
uspokaja zmarszczki długiej wędrówki

Podana dłoń zwalnia tętno zmęczonej krwi
ściskając przegub przyciąga do siebie
wystudzone ciało

W cieniu owocowych drzew
gdzie ławka okryta zieloną winoroślą
najlepiej wypocząć

Najprzyjemniej zapagnąć tego
aby wiatr południowy
zechciał łaskotać nozdrza i kędzierzawić włosy

Nie można odejść nie przekonawszy się o tym
że oaza poszukiwań 
pobłogosławiła naszą drogę do wnętrza pustyni. 

(1984)

 

Kryształ


Kobieta często myśli o sobie: - Mnie już więcej nic nie potrzeba oprócz tej jedynej spokojnej śmierci. Nie znoszę bólu. Nie wiem, czy byłabym w stanie znieść jakikolwiek rodzaj bólu. Ale śmierci nie boję się. Ona musi kiedyś nadejść, choć wolałabym, aby przyszła nie tak prędko. Wolę ją jednak odłożyć. Na później. Choćby na jutro. Zatem tej mojej przyszłej śmierci zawsze towarzyszyć będzie lęk. Dzisiaj nie wpuściłabym jej do siebie. Niechby tak stała za drzwiami, niechby kopała w te drzwi. Nie wpuszczę. Dopiero po pewnym czasie zastanawia się nad tym, dlaczego w ogóle myśli o śmierci w tym wieku, który do takich przemyśleń jej nie opoważnia.
Nauczyciel szedł pusta uliczką do domu i myślał, że nie jest znowu tak źle na tym świecie, skoro ma się do kogo iść, w kogoś wierzyć. Odczuwał miły powiew wiatru na skórze twarzy, wiedząc, że jak zwykle o tej samej porze zacznie się wspólny obiad i rozmowy, a potem – słuchanie muzyki.
Kobieta i tym razem czekała z gotowym obiadem i siedząc na krześle przy kuchennym stole, w pewnej chwili zdrzemnęła się, nie mogąc najwidoczniej znaleźć pociechy w czytaniu tygodnika. Zeszłego popołudnia było tak samo to samo czekanie, drzemka przerwana wizytą sąsiadki. I dzisiaj przyszła, budząc jej sen. Przyszła z wieścią, że do spółdzielni przywieźli kryształy. Cos podobnego! Kryształy do wiejskiego sklepu. Pokazuje torbę. Wyciąga z niej pakunek. Rozwija. Stawia na stole. Ostre światło słonecznych promieni bawi się w ostrych cięciach szkła. - Przechodziłam właśnie obok sklepu i coś mnie tknęło – tłumaczy sąsiadka – musiałam wejść i zobaczyć. I proszę, co kupiłam. Jak się podoba?
Kobieta chwali kryształowy wazon, przypatrując mu się z każdej strony. Widząc radość w oczach sąsiadki, komentuje krótko, lecz wymownie: - Piękny, naprawdę piękny.
Czas mija niepostrzeżenie, odmieniając popołudnie w wieczór. Wchodzi mąż i zastaje żonę samą, w wieczornym domowym ubranie, śpiącą na krześle, z głową wspartą na dłoniach. Światło kuchenne zapalone, włączone radio wypełnia pomieszczenie muzyką. Mężczyzna rozbiera się, wraca do przedpokoju, gdzie pozostawia na wieszaku palto, kapelusz i marynarkę. Przechodząc do kuchni przeciąga się i obserwuje jak żona bezszelestnie wstaje, podchodzi do kuchenki, i włącza palnik pod garnkiem z zupą.
- Jaki ja jestem głodny – mówi mężczyzna, kierując te słowa raczej do siebie, aniżeli stara się zwrócić uwagę żonie.
- Wiesz, że dzisiaj do sklepu przywieźli kryształy.
- Kryształy? – dziwi się, bo nigdy nie widział na półkach wiejskiego sklepu kryształów.
O tak, to jest temat do dyskusji. Przypomina sobie jak bardzo chciał zostać sportowcem i zawsze marzyły mu się puchary. Marzyło mu się wypełnić taki puchar szampanem, zanurzyć w nim usta i wypić wszystko do dna.
Tymczasem zanurza łyżkę w warzywnej zupie. Je pośpiesznie. Żona towarzyszy mu przy posiłku. Nalała sobie zupy i teraz powoli wybiera ją z talerza łyżką, przesuwa do ust, połyka.
- Jutro jadę na wycieczkę – mówi mężczyzna.
- Mówiłeś już o tym.
- Tak ale myślałem, że już o tym zapomniałaś.
- Nigdy nie zapominam tego, co do mnie mówisz.
Rzeczywiście nie zapomina jego słów. Są od dwóch lat razem. Są normalnym małżeństwem, choć nie mają dzieci. Nie obiecywali sobie mieć dzieci, choć ona w tej chwili nie pracuje, więc mogłaby się dzieckiem zająć, gdyby było. On nie ma jej za złe tego, że teraz nie chce mieć dziecka. Rozmawiali już o tym. W ogóle to często rozmawiają z sobą i zdarza się, że nie są dla siebie mili.
Ona mówi, że dopiero kiedy dorobią się czegoś, będą mogli pozwolić sobie na dziecko.
- Ale czy my się kiedykolwiek dorobimy czegokolwiek? Jak możemy do czegoś dojść, jeśli ty gnijesz w tej dziurze, uczysz durne dzieciaki a za przyjaciół masz podobnych do ciebie nieudaczników życiowych lub idealistów, co na jedno wychodzi. Marnieję przy tobie i czuję się niepotrzebna.
- Nigdy nie starałaś się mnie zrozumieć – odpowiadał.
- Tak jak ty nie zrozumiesz kobiet.
- Jak większość kobiet, nie masz jakiegokolwiek światopoglądu.
- A jaki jest ten twój światopogląd. Uczysz tych swoich pisać, czytać i starasz się wszczepić w ich puste głowy tak bardzo nieprzydatne rzeczy, że głowa boli.
- Więc co mam robić?
Rozmawiali w ten sposób kilka razy, choć za każdym razem coraz mniej zawłaszczali sobie przestrzeni do dyskusji, w której racja każdego z nich znaczyłaby więcej.
Ostatnio bardzo wiele zmieniło się i cichły pretensje, jakie wobec siebie zgłaszali.
Obiad jak zwykle jedli późno. Dzisiaj był później niż zwykle, gdyż nauczyciel musiał zostać dłużej w szkole. Jutro ten wyjazd, dwudniowy, z noclegiem poza domem. Kobieta nie będzie zadowolona, bo do tej codziennej samotności, na którą ją naraża, dokłada kolejny element swojej nieobecności. Kiedy zjedli obiad i żona przygotowała herbatę, do której postawiła talerzyk ze świeżo usmażonymi faworkami, popatrzył na nią w taki jakiś inny sposób, wyrażający bunt, a może współczucie.
- Popatrzymy dziś na teatr? Coś Ibsena – odczytywała z trudem – kawa wylała się na gazetę.
- Wiesz – zaczął Adam – chciałbym, abyś jutro kupiła kryształ, taki, jaki będzie ci się podobał.
 - Nie musimy kupować kryształu.
 - Obawiam się, że jednak musimy. Chciałbym przywieźć z wycieczki kwiaty. Nie sądzisz, że w tym naszym pokoju brakuje kwiatów.
- Myślałam, że dla mnie te kwiaty...
- Dla ciebie.
- Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że dla mnie.
- Muszę i tego się nauczyć. Chciałbym coś zmienić.
- I zaczynasz od kwiatów?
- Od czegoś trzeba zacząć. Może wybierzemy się gdzieś w sobotę?
- Gdzie chcesz jechać?
- Jest to mi zupełnie obojętne. Musimy pobyć trochę razem.
- Razem? A nie jesteśmy?
- Razem dla siebie. Tylko dla siebie. Obiecuję, że nie będę brał zeszytów do domu. - W ogóle nie będę brał niczego, co mogłoby się kojarzyć ze szkołą.
- Byłoby miło... inaczej.
- Dlatego kup ten kryształ.
Wieczorem obejrzeli przytuleni do siebie „Dziką kaczkę”.


(1978) 



Brzask

Odczepiono lokomotywę i zostaliśmy sami na pustkowiu, zepchnięci na boczny tor zanurzony w wysokiej trawie, otoczony zewsząd szpalerami wybujałych, kolczastych krzewów.
Którejś nocy, w czasie gdy byliśmy już na etapie przyzwyczajania się do nowego miejsca, zauważyliśmy, że rozkręcono szyny, ciągnące się długimi brunatnymi strużkami aż do odległego rozjazdu, a stamtąd do miasteczka. Taki oto był los tej wąskotorowej kolei. Któżby pomyślał, że jednej nocy odcięta zostanie droga powrotu. 
Pewna kobieta dowiedziawszy się o tym fakcie oznajmiła, że prosiła Boga o takie rozwiązanie. – Śniłam to i wiedziałam, że się spełni. Moje sny są prorocze.
Być może wielu z nas myślało podobnie, lecz nikt oprócz niej nie miał odwagi przyznać się do swoich szczególnych marzeń. Po długich godzinach milczenia, jakie wtedy zapadło, godzinach będących wyrazem naszych wątpliwości i reakcją na ów dziwny stan naszej świadomości, postanowiliśmy położyć kres naszemu zwątpieniu i apatii. Przystąpiliśmy do świętowania każdego dnia i poczuliśmy się wreszcie właścicielami nowego życia. Czuliśmy, że uczestniczymy w odkrywaniu i nazywaniu otaczających nasz przedmiotów, roślin i zwierząt. Chwaliliśmy naturę, jej nowych bogów i czarowników. Znaleźliśmy się w zaklętym korowodzie radości, jaka spłynęła na nas niby ożywczy powiew morskiej bryzy. Oto w jednej chwili staliśmy się dziećmi z lekkim bagażem wspomnień i ciężkimi tobołami nadziei. Odurzeni narkotycznym tańcem nie wierzyliśmy, aby los gotował nam gorzką ucztę i jedynie dla pokusy łaskotał nasze podniebienia fałszywym słodem. 
Otóż i ziemia nasza, jak okiem sięgnąć, dziewiczo piękna, cicha i tylko pozornie obumarła. I na tej ziemi tych kilkanaście wagonów, stojących jeszcze na szynach cywilizacji, ta nasza oaza, domostwa, spiżarnie i warsztaty pracy – to wszystko, co wzięliśmy z sobą szpeciło te krainę, choć jednocześnie było dla nas na ten czas niezbędnym łącznikiem ze światem, od którego odeszliśmy.
Nie wiedzieliśmy na jak długo starczą nam zapasy żywności. Zanim zaczniemy żyć naprawdę, trzeba będzie czas jakiś korzystać z dobytku, który przytaszczyliśmy z sobą. W tej chwili był on nam potrzebny jak tlen. 
Zasiadając do pierwszego ogniska, nie mogliśmy się oprzeć zdziwieniu, jak ogromny ciężar dźwignęła lokomotywa, przenosząc go na nowe miejsce. Wspomnieliśmy tę szczególną podróż, podczas której, z racji jej powolności, wyskakiwaliśmy w czasie jazdy z wagonów i podążaliśmy skrajem torowiska obok ślamazarnie połykającej przestrzeń kolejki.
A potem ... potem, nasyciwszy się na tej pierwszej wieczerzy w innym świecie, rozmyślaliśmy wiele o naszej przyszłości, rozmawiając długo i bezustannie słuchając jedno drugiego. Uwierała nas nie troska o przetrwanie i lęk przed nieznanym, lecz ten potężny balast naszych przyzwyczajeń. Pragnęliśmy tego, aby wszelkie zło tamtego świata, jakie przywieźliśmy z sobą, można było wyrzucić z pamięci, jak ten sen drażliwy, przed brzaskiem, budzący niepokój, lecz znikający natychmiast po pierwszym spojrzeniu w poranne promienie słońca.(...)


(1992) 

[Wątek podróży i zmiany miejsca występuje w bardzo wielu innych tekstach. Powyższy jest niejako uzupełnieniem czy kontynuacją innego tekstu, który, jeśli czas pozwoli, zamieszczę. Charakterystyczną cechą tego wątku jest kreowanie świata przedstawionego z punktu widzenia pewnej zbiorowości, co nie występuje we wcześniejszych próbach i z tego prawdopodobnie powodu w pewnym momencie zaniechałem dalszego ciągu.]



23 stycznia 2010

W którym nie ma kobiety ...


W którym nie ma kobiety
bieleje śmiałością tynków
lśni wewnątrz lakierem
pusty głos
echem pobrzmiewa po pokojach
w lustrze to samo wciąż odbicie
pochylony cień wałęsa się po przedpokoju
książka otwarta na tej samej stronie
nie odkurzana blednie każdego poranka
odłączony dzwonek do drzwi
umiera bezczynną śmiercią przedmiotów
niepotrzebny nikomu szlafrok z kapturem
wysycha na pieprz
czuję jak twardnieją ręce
na powieki napływa wosk
i ta w otwartym oknie twarz
zastyga nieobecna
jak wystawiony na aukcję staroci sprzęt.

(1984) 

Krzywd moich ...

 
Krzywd moich nie rozpraszaj uśmiechem
żalu nie stępiaj pocałunkami
smutku nie chowaj w moich dłoniach
płaczu nie zacieraj chusteczką
bo ją splamisz
 
(1984) 

Lubieżność ud ...

Lubieżność ud kruchość pocałunku
nadąsanie twarzy której komarzyce
wątpliwą czynią nań ozdobę
wszystko mieliśmy przeciwko sobie
zegar księżycowy stanął w półśnie
sen zamknął oczy
rankiem
obudziłem się na innej planecie 

(1984) 

Biec będę cieniem ...

 
Skrusz ogniwa łańcucha
na którym prowadzasz mnie
od różowego poranka
do cieknącej strugą nocy
stopy moje i tak
biec będą cieniem twego śladu
nieuniknione. 

(1984) 

Pani moja

Pani moja Pani dobra
w księżycu pijana
odkąd tańczysz na linie 
w mrokach północy
drżąco wspieram Cię myślą zza okna
liczę stąpnięcia
a każda to godzina
cierpliwie starzejąc się
zaplatam pod Twą nogą bosą
i zawieszam nad ziemią
pajęczą nić.
 
(1984) 

16 stycznia 2010

Spacer po mieście

Spacer po mieście


Nocna zorza miejskiego życia
już wstała
podniosła żółte oczy
snu obojętne
ponad dachy wieczoru
uliczni przechodnie
stąpają wokoło
a coraz ich mniej
mniej pieśni i słów
mniej tętnięć serc
nikt obcasów nie gubi
ani się nie przepycha
sztuczne słońca
ozdobą wieczornych przechadzek


Gdzieś rodzi się miłość 
na naszych niewielu oczach
ukradkiem spod przymkniętych powiek
spoglądamy na nich
milczących jak księżyc


Dzień ciemny nabiera znaczenia
dzień ciemny usypia
jedynie nocne przechadzki po mieście
mają oczy otwarte


(1979) 

Koń

Koń

Koński zad 
grzywa w pianie
piana w pysku
pysk tłamszony
węzłami
świszczący koniuszek bicza
strzaskał końskie ciało
bydle
nie koń
wołam 
bydle
nie koń
nie ujarzmię
nie ujarzmisz go nigdy
powróci świtem na pastwisko
pastwić się nad trawą
widzę
z rosy
wyłania się
cud dziewka
wychodzi na spotkanie
uspokaja
całuje go w chrapy


(1979) 

Trzynastka

Trzynastka

Trzynaście liczb w tłumie
po szynach sunie
czerwone tramwaje
ulicą wypchaną
opodal wystawy
stają
czerwona trzynastka
w herbie tej maszyny
pechowa trzynasta
godzina
panie motorniczy
panie motorniczy
niech pan uważa
bo się wykoleimy
trzynasta godzina
do szkół i do aptek
trzynaście lodziarek
nie zdąży do pracy
trzynaście to dziecko
ma lat nie do wiary
a młode oczko
już puszcza do starych
samotna trzynasta
ulica bezludna
tam pod trzynastką
mieszkanie Trzeciaka
panie motorniczy
daj Boże zdrowie
tylko pod trzynastkę
mnie dowieź
pan motorniczy zaś powie
chcieliby wszyscy
w trzynastym pędzie
załatwić swoje
jakoś to będzie
a tam nad głową
nad mym tramwajem
słońce dęba staje
a może trzynastą
zrzucą bombę
trzynaście zamachów
trzynaście dywizji
plotek trzynaście
skończył pan motorniczy
naprzeciw bramy
powóz zatrzymał
spojrzał popatrzył
przeszył oczyma
bo pod trzynastką
co wczoraj była
blisko wystawy
sterczy mogiła

(1979) 
 



15 stycznia 2010

Impresje krakowskie (2)

II
Tętni życie na krakowskim rynku 
obcych języków szum 
turyści pożerają wzrokiem wnętrza sklepów
na popołudniowej kawie zatrzymują czas.
Inni tłumnie kłębią się ku ptactwu 
z dłońmi pełnymi gruboziarnistej pszenicy
rozsypuja ją rzucają w gołębie gardła.

Krakowianie zwykli siadywać na ławkach 
w cieniu kasztanowców Plant.
Im gołębie jedzą z ręki.
Tam w zacienionej dziedzinie miasta
cieszę przerywa dźwięk dzwonka tramwajów
Tutaj jarmarczny gwar 
nawet wtedy gdy nagle 
uderza w asfalt gradu garść.
I tylko turyści zaczynają krążyć 
zbierając się do odlotu
pod przyjazne podcienia Sukiennic. 

(1977) 

Impresje krakowskie (1)

I
Spoglądam w okno, w noc pochmurną
jedynie czerwone światła płoną,
deszcz siąpi, lecz latarń tych nie zgasi,
przejrzyste i rześkie powietrze
wpełza do pokoju, 
niosąc na dźwięczną falę hejnału, 
który przerywa doskonałą łaskawą ciszę


Jutro pójdę na kopiec,
miasto obejrzę z oddali,
podnosi  się z opadających niżej dachów mgieł
i kołysze między nieboskłonami wspomnień.
Kocham to miasto,
nawet wtedy, gdy opatulone jest
siwym szalem dżdżu.

(1977) 

Wiersze krakowskie (4)

Przystań IV

Kiedy nadejdą sądne dni
i mars niezgody z nieba spłynie
chciałbym tutaj zostać
chciałbym patrzeć na ginące wczoraj
może potrafiłbym coś uratować
w deszczu zapłakane
mury kościołów
i grzesznych myśli
jeżeli cokolwiek chciałbym ocalić
to przecież że nie człowieka
nie potrafię
i tylko być tutaj na starość
chciałbym.

(1978)

Wiersze krakowskie (3)

Przystań III

Nie przepraszam cię o to
żem zamknął za sobą drzwi
że moje oczy puchły
od gorejącej jasności
od zwiewnych włosów
sięgających ramion
bawiących się tą sarnią szyją
nie przepraszam cię
żem na krawędzi życia i śmierci
to moja wina
i moja dłoń z czystą kartą papieru
wyciągnięta
jak z prośbą o autograf.

1978

Wiersze krakowskie (2)

Przystań II

Miasto które witasz wędrowca
chmurnym niebem o słońca wschodzie
szpicami kościelnych wież
patynową blachą dachów
zaprowadź mnie do białego lasu przystani
gdzie pośród sosen dróg i skał
prastary kościół mrze uśpiony
niech sczeznę z nim
jeślim nie dożył tej chwili
kiedy niewiasta poranna
za kratami wiecznego snu
powstanie na ten zew
bladego poranka
miasto przystani moja.
 

(1978)

Wiersze krakowskie (1)

Przystań I

A kiedyż byłem w Rydlówce
tom zaczął kochać strasznie 
te listy i zdjęcia poety
i taka myśl chochola
zakradła się do mnie
wyobraziłem sobie
że do może kiedyś
i do drzwi moich zastuka ktoś
do drzwi moich zastuka czapką z piór
wejrzy zobaczy jak żyję
pokręci głowa z politowaniem
że nie mam do kogo pisać listów
i wyjdzie oburzony
żem samotnik

(1978)