19 maja 2010

1.

Okno na świat. Otwieram je szeroko, wpuszczając oddech wiosennego powietrza. Kasztany tu i tam, wokół prostokątnego pola boiska do gry w piłkę nożną. Po lewej stronie, po ukosie bryła magazynu. Stara cegła. Niezniszczona. Stuletnia.
„Zimno. Zamknij okno. Chcę jeszcze spać. Czemu ty wstajesz tak wcześnie?”
A czy ty wiesz, jaki to dzisiaj dzień? W końcu przecież nam się udało. Dzisiaj sobota. Jesteśmy kompletnie spłukani i warto uczcić ten fakt. Czy sądzisz, że o piątej nad ranem można sobie pozwolić na szklaneczkę brendy?
„Rób,  co chcesz. Ja chcę spać. Dzieciaka obudzisz,”
Dobrze, zamknę te okno, ale wejdę na taras, myślę sobie. Wcześniej wlewam do trzech czwartych zawartości szklanki bursztynowego płynu i wychodzę na taras. Zaglądam jeszcze przez okno, przybliżam się do wypolerowanej do granic przyzwoitości tafli szyby. Ona śpi, skulona, z naciągniętą na głowę błękitną kołdrą, spod której wystają słownie dwa palce prawej nogi.
Twoje zdrowie piję. Wychylam szklankę do połowy. Siadam na plastykowym fotelu           i patrzę się teraz na soczystą zieleń skoszonej przed tygodniem trawy. To było jedno      z najrówniejszych boisk w regionie i gra w piłkę tutaj była przyjemnością. Teraz jest ono moje, słyszysz, krzyczę szeptem do niej, która powróciła do snu, bo sen dopada ją szybko, kiedy jest zmęczona. Jest zmęczona. A ja dopijając brendy, myślę już o kolejnym drinku. Lubię taki niespodziewany odpływ sił, takie rozluźnienie i jednocześnie wzrastający ciężar ciała, które układa się do odpoczynku w zupełnie dowolnej pozycji, niż wtedy, gdyby ważyło mniej, normalnie. Myślenie o tym, że zakup budynku dawnej klubokawiarni z częścią parku i tym sportowym boiskiem zrujnowało mnie kompletnie, nie sprawia mi teraz bólu. Przyjmuję ten fakt do wiadomości i nie troszczę się o to, że pożyczone na ten zakup pieniądze trzeba będzie oddać. Wstaję z fotela i przechadzam się po tarasie. Ma chyba z osiem metrów długości i obejmuje również pokój dzieciaka. Ładny dzieciak, myślę sobie, dwunastoletnia dziewczynka, śpi sobie w swoim pokoiku, wyodrębnionym z większego pomieszczenia dawnej kawiarni. Stamtąd też można wychodzić na taras. Zresztą taras pomyślany był po to, aby bywalcy kawiarni mogli oglądać mecze z perspektywy wysokości bramki, no, nieco powyżej. Zaglądam przez okno. Córka również śpi. Kiedy wypiję, zawsze mi się marzy o rozmowie z nią. Kiedyś przecież powinna się dowiedzieć, jak to się zaczęło, jak to się stało, że spotkałem jej matkę. Do diabła, muszę jej to opowiedzieć, a teraz jest właściwy czas na to, aby się do takiej rozmowy przygotować, a do tego trzeba jeszcze szklaneczki brendy. Wracam więc do pokoju, nalewam sobie szklaneczkę i biorę z sobą koc, którym okrywam się przed kolejnym wyjściem na taras.