2 listopada 2010

*** Fragment


 (...)
II.
- Zawiozę cię do tego lasku – wskazał wyciągnięta przed siebie ręką – skąd przywieziemy najpiękniejszą choinkę, chcesz?
Dziewczynka spojrzała w stronę horyzontu zwieńczonego niewyraźnym, we mgle skąpanym konturem lasu.
- To bardzo daleko – powiedziała z pewna obawą w głosie – a mama?
- Mama przygotuje nam jedzonko na święta. Nie zimno ci?
- Mama zawsze mnie dobrze ubiera. Dba o mnie. Mówi, że mnie jedną tylko ma.
- Siądź wygodnie i opatul się tym kocem.
Usiadła na sankach. Duże drewniane sanki z metalowym oparciem. Siedlisko założone rozwiniętym kocem. Kiedy dziewczynka usiadła, owinęła sobie nim nogi. Adam poprawił koc w taki sposób, aby nie zwisał z sanek. Pociągnął za sznur. Mocno. Sanie ruszyły.
- A nie wywali mnie pan? – zakrzyknęła.
- Gdzież bym pozwolił na to – odparł już w biegu. Poruszali się śnieżnymi koleinami wiejskiej drogi. Śnieg był roziskrzony w niskim słońcu, skrzypiał, sypki i szybki. Co jakiś czas Adam puszczał pęta sań i pozwalał im mknąć samym. Uskakiwał wtedy w bok, sanie szły dalej, dziewczynka piszczała dla zabawy i oglądała się do tyłu, kiedy sanie stanęły. Jej oczy mówiły „jeszcze, jeszcze raz niech tak pędzę”. Pomimo tego, że zmęczenie dawało się już we znaki, Adam znów stawał się koniem i pędził przed siebie, ciągnąc sanie i w miejscu, gdzie droga schodziła łagodnie w dół, ponownie nadawszy solidnej prędkości saniom, puścił je, lecz pobiegł teraz za nimi, bo droga zbyt gwałtownie skręcała u podnóża zbocza. Ledwie dobiegł do sań przed zakrętem. Spojrzał do tyłu i spostrzegł, że przejechali całkiem dużo drogi.
- A teraz zejdź, musisz się rozgrzać, poruszać.
Dziewczynka posłusznie zeszła z sanek.
- Mogę pana porzucać śnieżkami? – zapytała.
- Śnieg jest sypki. Trudno będzie ulepić kulę. Możesz – odpowiedział.
Szli teraz węższą boczną dróżką w stronę najbardziej oddalonego od zabudowań wiejskich gospodarstwa, niemal przylegającego do lasu. Tam mieli wyciąć dla siebie choinkę. Dziewczynce śnieg sięgał poniżej kolan. Raz po raz schylała się, nabierała w dłonie śniegu, próbowała ulepić kulę i rzucała w stronę Adama. Śnieg rozpierzchał się bezwładnie i ledwie ocierał się o plecy mężczyzny. W pewnej chwili Adam odwrócił się, rzucił wodze sanek schylił się, zaczerpnął śniegu i rzucił go w górę w taki sposób, aby oprószył dziewczynkę. Przystanęła zdumiona i dalejże sięgać zaczęła po śnieg, i on również. Ni z tego, ni z owego doszło do prawdziwej batalii śnieżnej, po której twarze obojga zarumieniły się jak słońce o zachodzie, a nosy wręcz spurpurowiały. Bawiąc się i ganiając za sobą dotarli zmęczeni, mokrzy do gospodarstwa, w którym pachniało już świętami, wędzoną szynką i zamoczonym w mleku makiem. Weszli do domostwa Kulczyckich. Ciepło ziało z kuchni, w której stara Kulczycka i jej synowa uwijały się jak w ukropie gniotąc ciasto, szykując pierogi i sałatki. Mężczyźni zajęci byli oprawianiem zielonego drzewka. Pozdrowili się nawzajem, a stara Kulczycka w mig przyciągnęła do siebie Ewę, spojrzała surowo na Adama i wytrząsała dłonią z włosów resztki zwilgotniałego śniegu.
- Panie Adamie, chce pan, aby dziewczynka zapalenia płuc dostała?
Przewrażliwiona była. Ściągnęła z małej kurtkę, ściągnęła sweter, zaprowadziła do łazienki. Ewa wróciła stamtąd opatulona w duży bawełniany ręcznik. Przysiadła na stołeczku przy kuchni, gdzie jej kazano a kobieta wlała do kubka mleko, do niego zaś pełną stołową łyżkę miodu.
- Pij teraz, skoro ojciec cię na pastwę śniegu i mrozu wydał.
Zastanowiła się, bo nieopatrznie nazwała Adama ojcem dziewczynki, choć musiała wiedzieć, że najbliższy, choć daleki sąsiad dziecka nie ma. Ale kto go tam wie, pomyślała. Czy chłop zawsze zna swoje dzieciaki po świecie rozrzucone? Coś w tym być musi, że z tą małą chodzi jak z córką po zaspach, a taki wesoły, szczęśliwy, jakby o swoim, narodzonym, choć nieznanym dotąd się dowiedział.
Adam przeszedł do mężczyzn, do pokoju, gdzie choinkę stawiano.
- A tobie Ewa na imię? – zapytała starsza kobieta.
- Ewa.
- A mówił pan Adam, mówił, że na święta przyjedziesz z matką. A cieszył się. Znam go krótko wprawdzie, lecz zawsze wiem po oczach, kiedy się raduje. I z tej radości dałby cię wziąć chorobie. Ech, te chłopy.
- Ale mnie nic nie jest. Bawiliśmy się tylko.
- Cała mokra byłaś. Mama by się na pana Adama pogniewała.
- Nie jestem taka delikatna. Jestem już duża.
- Duża nie duża, dbać o siebie musi. Nie wie, że kurzawka będzie?
Synowa wyrabiała drożdżowe ciasto sprawnymi ruchami mięsistych dłoni. Nie mówiła nic, tylko zerkała na małą śmiejącymi się oczami.
- Co to kurzawka? – zapytała mała.
- Duża jest a nie wie, że śnieżyca się szykuje. Wiem to dobrze, bo z kościach mnie łupie.
- Aha – westchnęła Ewa.
- A tatuś to niech raz dwa trzy idzie po to drzewko, bo wracać wam do domu trzeba i przed zamiecią zdążyć.
Wyszła szybko z kuchni i tę samą informację przekazała Adamowi. Pobyła jeszcze chwilę w pokoju i widać, że poskutkowało, bo Adam wsunął na grzbiet kurtkę i wyszli obaj z młodym Kulczyckim do szkółki. Wróciła do kuchni.
- Rosołku przygrzeję. Zje?
- Nie jestem głodna – Ewa próbowała się wymigać od jedzenia, lecz Kulczykowa nie ustępowała.
- Niech mi tu nie grymasi i fochów nie czyni. Siły trzeba mieć. Ot i co.
Sięgnęła z kredensu talerz nałożyła domowego makaronu, zalała bulionem z postawionego na kuchni garnka, podała łyżkę. Ewa przeniosła się z krzesłem na drugi skraj stołu, na którym ćwiczyła mięśnie synowa Kulczyckiej. Teraz ona odezwała się do dziewczynki zachęcając ją do jedzenia, że „takiego rosołku jak u nas, to i próżno po domach szukać”.
Ewa powoli przesuwała łyżką po talerzu, dzieliła makaron, nabierała treści zupy i przytykała łyżkę do ust. Widać było, że dziewczynce smakuje. Wolno, bo wolno, lecz rosół znikał z talerze ku ogólnemu zadowoleniu kobiet zajętych kuchenną pracą.
- Dlaczego pani na wujka Adama mówi, że to mój tata? – odezwała się raptem dziewczynka, nie dokończywszy jeszcze jedzenia.
Kulczycka przerwała krojenie w kostkę ugotowanej marchwi, przeniosła wzrok na dziewczynkę.
- A to ci brzdącu powiem tyle, że kiedy przez okno patrzyłam, jak żeście tam na śniegu figlowali, to jedna tylko myśl do mnie przyszła – toć ubabrani w tym śniegu jak ojciec z córką wyglądacie. To prawda, kochanieńka, jak ojciec z córką.
- A ojciec mój, ten, wie pani, prawdziwy, to kiedyś wyjechał gdzieś w bardzo ważnych sprawach...
- Może tam i wyjechał i miał w tym jaki interes ale ja panienko swoje wiem. Pan Adam cię lubi. Bardzo lubi.
- Pan Adam jest bardzo miły, dobry dla mnie, a ja nawet nie wiem dlaczego.
- A czy to trzeba mieć jakiś powód, aby taką panienkę lubić. Ot, lubi się i tyle. A jak to opowiadał o panience, zanim tu przyjechała z matką.
- Cieszył się, że przyjedziemy?
- I to jak. Bo chłopu samemu nijako w domu bez baby. A co ja ci będę mówiła, nie zrozumiesz.
Ewa obruszyła się. Tęgą i ambitną minę wniosła na swą twarz i nieoczekiwanie poważnie odcięła się Kulczykowej.
- A właśnie, że wiem jak to jest. Wiem, bo skoro moja mama tęskni za mężczyzną, to i mężczyzna może.
- Takaś sprytna, co ty nie powiesz.
- Bo pani mnie za małą dziewczynkę bierze, a ja już w trzeciej klasie jestem i dużo rozumiem.
- Może ty i rozumiesz, brzdącu. Wygadana jesteś, to pewne. Ale czy ty dorosłych rozumiesz, to już tego taka pewna nie jestem.
- Bo dorośli to sobie tylko komplikują życie.
- Ot, powiedziała. I ma rację. No dokończ serdeńko rosołek. W głowach się ludziom przewraca dzisiaj. Pracują, pracują, wywracają ślepiami za Bóg wie tam czym, a o najważniejszych sprawach zapominają.
- A co jest najważniejsze?
- A dom, rodzina i te małe stworzonka takie jak ty, skarbeńko. Reszta się nie liczy, albo mniej znaczy.
- Ale czasami to takie trudne. Przecież moja mama się stara. Nie zawsze ma dla mnie czas, lecz ja to rozumiem.
- Bo widzisz, serdeńko, ty to już przez to, że twój tata wyjechał Bóg wie gdzie, dorastasz szybciej niż inne dzieci. Ale tak być nie powinno.
- A jak ma być?
- Powinnaś być jak najdłużej dzieckiem, ile się tylko da. A twoja mama powinna załatwić ci tatę na stałe, bo chłop ważny jest nie tylko dla baby ale i dla dziecka, pojmujesz?   
- Co mam nie rozumieć. A taki ktoś jak Adam byłby dobrym tatą?
- Mnie pytasz? To ty musisz to wiedzieć, brzdącu.
- Bo mnie to by pasował.
- Pięknie. A co na to twoja mama?
- Nie wiem, ale się zapytam. Myślę, że się lubią.
- I ja tak myślę. No zjedz do końca, to się tata ucieszy.
Przymknęła nagle usta. Znów nazwała Adama tatą, ale tym razem Ewa skwitowała to uśmiechem. Dokończyła zupę. W kuchni było ciepło. Synowa Kulczyckiej wyrobiła już ciasto i okryła miskę czystym ręcznikiem.
- A teraz uciszmy się – pierwszy raz odezwała się młodsza z kobiet – drożdżowe ciasto potrzebuje ciszy. Chodź do pokoju.  Zobaczysz jaką mamy choinkę.
(...)

2 komentarze:

  1. Piekne opowiadanie,jest w nim tyle ukrytych przemyslen.
    No i nie sposob komentowac Twojej tworczosci

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    to mały fragment większej całości, w którym chciałem przemycić specyficzny językowy klimat rozmowy dziecka z osobą dorosłą,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń